Port-au-Prince
"Polacy w Port au Prince byli rozproszeni niewielkimi komendami po fortach i bateriach, przy czym najsilniejszy — bo liczący około 150 ludzi — oddział przebywał przy umocnieniach Porte Léogane (bramy zachodniej miasta)."
Wspomnienia z Port-au-Prince
W tymże samym czasie okropna i zaraźliwa choroba grasować zaczęła na wyspie. Pod wszelkiemi oznakami żółtej febry, której zjadliwość w owych stronach nigdy do tego nie była doszła stopnia, pośród wojska francuskiego i na flocie najwięksi wpływ wywarła, najwięcej dotknęła ofiar. Choroba ta bez najmniejszych poprzedzających oznak, częstokroć jak piorun zabijała na miejscu, czasami zaś wolnym postępem i długiem konaniem pastwiła się nad swoją ofiarą. Zaczynała się zazwyczaj od zapalenia mózgu, przy najsilniejszej gorączce, największem pragnieniu, darciach w żołądku i ciągłem zbieraniu się na wymioty. Ogień zdawał się płynąć w żyłach, a lica ciemną, purpurową przybierały barwę. Bywały przykłady, iż chory zachowywał całą przytomność umysłu i mowę aż do ostatniej chwili, częściej jednak zostawał w ciągłym prawie i niespokojnym śnie, przerywanym konwulsyami. Przy postępie choroby czerwoność twarzy zmieniała się w brunatno-żółty kolor, i gdy wtedy zbawienny nie nastąpił kryzys, w oddechu czuć się dawała korupcya, usta lodowaciały, twarz nabrzmiała, niebieskie plamy okrywały ciało, oko gasło, a z ust płynęła piana, spiekłą krwią czarną zafarbowana; wtedy toczyła się ostatnia walka śmierci z życiem, a skonanie na stępowało zwykle dnia trzeciego, czasem jednak do siódmego i jedenastego nawet dnia przedłużone zostawało. Choroba ta objawiła się nasamprzód w mieście Cap-Franęais. Przypisywano jej poczęcie wyziewom, pochodzącym ze źle utrzymywanych cmentarzy i bagien otaczających miasto; gdy jednak przeszła do Port-au-Prince i na całej wyspie grasować zaczęła, pokazało się, że była w powietrzu, a jej przyczyną nie mógł być tylko zdradliwy klimat wysp Antylskich.,
Artur Oppman, Na San Domingo Obrazy i Wspomnienia, Warszawa, 1917
Pułkownik francuski. Bernard, umarł z żółtej febry w Port-au-Prince. Pomiędzy jego papierami znaleziono list generała Murata do podinspektora Soulić pisany, naganiający mu surowo postępek jego z oficerami polskimi, których obznajomił z prawem francuskiem, dotyczącem wypłaty należności wojsku, na morską wyprawę przeznaczonemu dodając, że generałowi Rivaud polecone zostało, ażeby pół-brygadzie 113-ej tytułem przedpłaty dwumiesięczny żołd tylko na podróż był wypłacony i żeby środki ostrożności przedsięwzięte zostały na przypadek, gdyby Polacy na okręty wsiadać nie chcieli.
Skoro ten list pokazano kapitanowi generalnemu Rochambeau, do żywego wzruszony takim postępkiem, kazał obrachować zaległość żołdu i takową z kasy wojskowej w Port-au-Prince Polakom zapłacić. Pułkownik Bernard, ciągle służąc przy sztabach wojskowych, żadnej nigdy nie mając pod sobą komendy, ani doświadczenia, ani dostatecznych nie posiadał wiadomości na dowódcę całej półbrygady, i nie umiał pozyskać sobie miłości i zaufania podkomendnych swoich. Nie znając polskiego języka, chciał nasze nazwiska po francusku przeistaczać. Przeznaczone łutów tytoniu dziennie na każdego żołnierza wydawać zakazał, a sam tytoń w Kadyksie na swoje konto sprzedawał.
Artur Oppman, Na San Domingo Obrazy i Wspomnienia, Warszawa, 1917
Trzeci batalion naszej 113-ej półbrygady. Po przybyciu do wyspy San-Domingo, wylądowawszy w Port-au-Prince pod dowództwem generała Baudet, batalion rzeczony zajmował w departamencie zachodnim la Croix des Bouąuets, Leogane i Mirbalais. Często staczając utarczki z czarnymi, póty się trzymał, póki choroby szeregów walecznych przerzedzać nie zaczęły, wtedy utracił przeszło 600 ludzi. Tym sposobem w przeciągu niespełna pół roku, nie orężem, lecz śmiertelną zarazą zwyciężeni, z 3,700 ludzi, których 113-ta pólbrygada liczjda pod bronią przy wylądowaniu na wyspę San-Domingo, zaledwie trzystu doliczyć się mogła, a ze stu kilkudziesięciu oficerów, w czynnej służbie będących lub nadkompletnych, zaledwie trzecia część przy życiu pozostała.
Artur Oppman, Na San Domingo Obrazy i Wspomnienia, Warszawa, 1917
Gdy psy rzeczone już do Port-au-Prince przybyły, użyto ich na próbę do rozszarpania murzyna wydobytego z więzienia. Potrzeba tu nadmienić, iż w owej epoce liczba uwięzionych bardzo była znaczna; więziono bowiem tych, na których padało podejrzenie należenia do buntu, a sami zaś mieszkańcy miasta, dla osobistego bezpieczeństwa, własnych niewolników pod straż miejscowej władzy oddawali.
Artur Oppman, Na San Domingo Obrazy i Wspomnienia, Warszawa, 1917
Rochambeau przeciwnego zupełnie był zdania, a pierwszy krok jego po objęciu dowództwa generalnego nader szkodliwe przepowiedział skutki. Przed wyjazdem swoim do Cap-Franęais dał w Port-au-Prince bal na pożegnanie tamecznych obywateli, na który wszystkich mulatów i murzynów obojej płci, znajdujących się w mieście, zaprosił. Skoro goście weszli do pałacu rządowego, przejęci zostali strachem na widok pokoi, których ściany pokryto czarnem suknem i oświecone były tysiącem świec z żółtego wosku. Dziwny ten pomysł sprawił na umysłach trudne do opisania wrażenie. Zdawało się każdemu, że się nie na balu, lecz na obchodzie grobowym znajduje.
Artur Oppman, Na San Domingo Obrazy i Wspomnienia, Warszawa, 1917
Dość próżne przecież były zarządzenia te i zabiegi. Dopełniła się miara nieszczęść w dniu 22 września z utratą Croix des Bouquets. Część załogi tamtejszej schroniła się na terytorjum dawniej hiszpańskie, gdy druga ratowała się ucieczką do Port-au-Prince, a trzecia wymordowaną została w drodze przy przewożeniu żywności. Odtąd przerwały się dostawy regularne. „Ludzie umierali, z głodu. Wydawano mięso końskie, mułów i osłów, zabito na koniec wielbłąda dla osobliwości w pałacu wielkorządcy chowanego; koty, psy, szczury, których niemała ilość w składach nadmorskich znajdowała się, wyłapano na pożywienie. na koniec nie pozostawało nic więcej nad cukier i kakao”. Tych wydzielano po sześć łutów na człowieka bez względu na stopień. Wysyłane za bramy miasta oddziały dla kopania potatów i zbierania bananów w pobliskich plantacjach przywoziły je „krwią skropione”. Nigdy prawie nie obyło się bez straty kilku ludzi, a niekiedy wszyscy na takiej ginęli. Z Polaków załogi Port-au-Prince około stu doczekało kapitulacji. Najpóźniej i najliczniej i dumni ze spełnionego obowiązku przybywali na Kubę obrońcy Môle Saint Nicolas.
Adam Mieczysław Skałkowski, Polacy na San Domingo, Poznań, Poznańskie Towarzystwo Przyjaciół Nauk, 1921
Tegoż dnia rankiem korweta La Serpente wysunęła się naprzód strzałami armatnimi oznajmiając przybycie i przywołując pilotów. 26 marca otrzymano rozkaz wiceadmirała Latouche Tréville, aby z całym ładunkiem udać się wprost do Port-au-Prince, gdzie od połowy lutego przeniósł się rząd i zogniskowała obrona. L’ Argonautę i Le Héros nie miały już prawie wcale żywności, ale pozostało nieco na fregacie i korwecie, bo nie 58 ale tylko 44 dni były w drodze. Zaczem ruszono dalej, na południe. 29 marca cztery te okręty zawinęły do Port-au-Prince, Wyprzedził je tam L’Aigle od dni 20, Fougueux od dziewięciu i Stąd pierwszy bataljon z Kazimierzem Małachowskim na czele mniej od dwu innych ucierpiał; po 42 dniach przeprawy już 10 marca przybił do północnych wybrzeży San Dominga. „Zapalczywym“ podróż nie dłużyła się zbytnio, nie było też potrzeby oszczędzać zapasów.
Adam Mieczysław Skałkowski, Polacy na San Domingo, Poznań, Poznańskie Towarzystwo Przyjaciół Nauk, 1921
W tym celu zostało skierowane lądem osiem kompanii II batalionu polskiego do Saint Marc, by 6 października 1802 r. odpłynąć statkiem do Port au Prince, przemianowanego dla uczczenia rewolucji francuskiej na Port Républicain. Był tu wygodny port mogący pomieścić i 500 statków; miasto słabo było ubezpieczone od morza, bardziej obronne od lądu, bogate, handlowe, choć niezupełnie jeszcze powróciło do dawnej świetności po trzęsieniu ziemi w 1770 r. i szkodach powstałych w okresie ostatnim.
Otaczała je głęboka fosa napełniona wodą morską. Wokół rozciągała się równina (40X24 km), dostarczająca zboża, jarzyn, owoców i kwiatów, przechodząca w partie górzyste, a nad morzem w kierunku Léogane w moczary.
Jan Pachoński, Polacy na Antylach i morzu karaibskim, Kraków, Wydawnictwo Literackie 1979
„Gen. Lavalette zdecydował się na próbę odbicia Léogane, co pozwoliłoby wykorzystać kilkunastokilometrowy pas pól uprawnych między miastami. Na wyprawę przeznaczono 400 żołnierzy, w tym 150 Polaków. Początkowo wydawało się, że wyjście wieczorne kolumny nie zwróciło uwagi oblegających. Posuwano się drogą między podnóżem wzniesień pokrytych trzciną cukrową a błotnistymi partiami pobrzeża. Gdy rankiem zbliżono się do Léogane, okazało się, że Murzyni czekają już w szyku bojowym, uprzedzeni przez swoich zwolenników z Port au Prince. Równocześnie meldowano, że na tyłach ukazują się żołnierze Dessalines’a; w ten sposób oddział znalazł się jakby w pułapce. Walka na dwa fronty była nie do pomyślenia, zwłaszcza wobec przewagi liczebnej przeciwnika. Zdecydowano się wyminąć drogę i przez pola trzcinowe i bagna przedzierać się do Port au Prince (Républicain). Wyprawa ta spowodowała duże straty: ze 150 Polaków dotarło do bramy Léogane ledwie 60 pod ppor. Kazimierzem Bilewiczem.”
Jan Pachoński, Polacy na Antylach i morzu karaibskim, Kraków, Wydawnictwo Literackie 1979